wtorek, 22 lipca 2014

#1 W klatce własnych ograniczeń


Bóg istnieje. Nie, nie istnieje. Istnieje. Nie. Tak. Nie. Tak. Nie.
Jedna z części mnie kłóci się z drugą, to dość zabawne. Karcę się w myślach za takie bzdury, jedna ja poucza drugą. Spiera się, że jest mądrzejsza. Najwidoczniej jest głupia.
Czasem lubię porozmawiać ze sobą. Muszę rozmawiać z kimś na poziomie.
Istnieje. Nie, nie istnieje. Owszem. Nie. Tak. Nie!
Czasem nie chcę o czymś myśleć, bo mnie przytłacza. Jest ponad mną. Ale wtedy krzyczę głośniej, przekrzykuję wszystkie inne myśli. Nienawidzę tego, bo nie mogę się wtedy kontrolować. Zaciskam pięści, bo nie mogę siebie znieść.
Istnieje. Nie. Tak. Nie. Tak. Nie. Głupia. Tak. Nie. Głupia. Głupia. Głupia.
Nie lubię tych momentów, kiedy jestem na siebie tak zła, że walę się w twarz. Karcę siebie, bo na to nie zasłużyłam. Karcę siebie, bo robię coś złego.

–Kochanie... – słyszę skrzyp drzwi i podnoszę wzrok. Meredith. Moja matka miała na imię Meredith.
Usiadła na gościnnym krześle w moim pokoju. Pokoju z drzwiami zamykanymi na klucz. Pokoju, który znajdywał się za bramą krat. Jestem zamknięta za tymi kratami.
Zamknięta w klatce własnych ograniczeń,
Stoję za maską spokoju.
 Z soczystym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Uspokajam sumienia głupców.
Moja mama jest takim głupcem. Siedzi i patrzy się na mnie, na co się tak gapi? Ah, właśnie nazwałam ją głupcem w moim dominującym umyśle.
–Porozmawiajmy, słońce. Co u ciebie słychać? Chyba niedługo wrócisz do szkoły, prawda?
Siedzę po turecku na moim łóżku. Jest bardzo wygodne. Przyczepili do niego kartkę "Elizabeth". Jakbym zapomniała, jak mam na imię. Teraz Liz wisi sobie beztrosko na odklejającej się taśmie. Przecież nie zapomnę, głupcy,
–Niedługo wrócisz prawda? – spojrzała błagalnym tonem, z uśmiechem. Prawie rozczulające. – Powiedz proszę, że wrócisz! Tylko tyle! Powiedz to, błagam! No mów! No, powiedz to! Mów do mnie!
Nadal na nią patrzałam. Prawie nie mrugałam. Opanowałam to do prawie perfekcji, to oznaka mojej wyższości. Uniosłam podbródek. I patrzę.
–Dlaczego ty do mnie nie mówisz? To nie jest śmieszne, Liz, przestań się mną bawić! Mów do mnie, natychmiast! Po prostu to powiedz, słyszysz? Rozkazuję ci to powiedzieć, słyszysz?
Niebotycznie się darła. Twarz miała całą czerwoną, jak to warzywo. Jak się nazywało? B u r a k. Buraczka. Prychnęłam. Trochę ją zlekceważyłam, ale to było zbyt śmieszne. Buraczka.
Jestem w humorystycznej ekstazie. Dopóki jakiś idiota nie rzuca moim gościnnym plastikowym krzesłem. Ah, Meredith.
–Czy ty mnie słyszysz? – chyba się już trochę  uspokoiła. Ale wciąż była czerwona, a po jej buraczanej twarzy spływały łzy.
Wyszła z sali, kiedy na mojej twarzy zagościł uśmiech. Usłyszałam, jak mówi do pielęgniarki. "Nie dam rady". Śmieję się jeszcze bardziej. Nie sądziłam, że dzisiaj tak szybko się podda.
Lepiej dla niej. Nie lubię, kiedy przeszkadza mi się w moich przemyśleniach. Chcę wiedzieć, co mnie czeka, kiedy już będę gnić i rozkładać się pod stertą ziemi. 
Wzburzone Wody to idealne miejsce do takich przemyśleń. Ludzie mają nas za dziwaków, ale tak naprawdę trafiają tu najinteligentniejsze osoby. Właśnie dlatego tu jestem i mam najlepszy pokój, jest tu nawet biurko - bo jestem najbardziej inteligentna. Wpatruję się na widok z mojego okna. Nie jest one ogrodzone kratami, tak jak te w głównym pokoju. Jest tylko zabezpieczone łańcuchami, ale to bez znaczenia. Ja chcę tu być. Spoglądam w dół i widzę uklepaną szarobrązową ziemię i posadzone w niej uschłe kwiaty. Na podjeździe stoi kilka aut. Mogę nawet zobaczyć ogromną zardzewiałą bramę wjazdową "Psychiatryk Regionalny". Ale wróćmy do aut. Czerwony dodge. Moja kumpela takim jeździła. Priscille. Zawsze wiedziałam, że jest zbyt głupia, by się ze mną przyjaźnić.
Siedzę na krawędzi łóżka i skubię rąbek mojej szpitalnej sukienki. Takiej, jak nosi się na różne operacje, to chyba jedyny minus tego miejsca. Nienawidzę w tym spać. Siedzę i mam nadzieję, że nie do mnie tu przyszła. To z całą pewnością jej samochód. Tylko ona mogła przyjechać tu tym ohydnym garbusem.
–Puk, puk! – zza drzwi wychyliła się strużka blond włosów. – Zgadnij, kto przyszedł cię odwiedzić, Lizzie! – parsknęła tym swoim piskliwym głosem. No, ciekawe, kto to!
Pris weszła do pokoju pełna entuzjazmu. Na mojej twarzy pojawił się chyba w minusowej dawce. Miała na sobie tak skąpą bluzkę, że  zmieściłaby się w jej szparze pomiędzy zębami. W mózgu chyba już nie. Nie mam pojęcia, kto pozwolił na tyle odwiedzin jednego dnia w tak krótkim czasie. Niech będzie, przynajmniej pośmieję się z jej bezsensownej gadaniny i nie będę spierać się sama z sobą.
–Twoja pielęgniarka pozwoliła mi podać ci twoje leki – położyła na biurku mały plastikowy kubeczek z dwiema tabletkami i drugi napełniony wodą. – Ale lepiej tego nie bierz. Jeszcze zaszkodzi ci na figurę.
Pokiwałam sarkastycznie głową. Uśmiechnęła się tak, że było widać jej wszystkie białe zęby. I tę ohydną szparę, fuj.
–Ale to nie wszystko, co mam! – wtrąciła swój głos. – Zobacz co, to! Byłam w Macy's i kupiłam sukienki na Bal Jesieni! Jeszcze możemy je zwrócić, ale najpierw je zobacz.
Zaczęła po kolei pokazywać mi każdą sukienkę. Ależ to było nudne, wszystkie były okropne, moje welurowe dresy były od nich ładniejsze. Nie odezwałam się ani słowem, chyba wystarczyłoby, jakbym na którąś zwymiotowała.
–A ta? W tej szmaragdowej zieleni będzie ci do twarzy! Co o tym sądzisz? – spytała i cała spoważniała. Chyba dopiero zauważyła, że wybieramy je dla mnie, a ja nic nie powiedziałam. – Liz, dlaczego ty nic nie mówisz?
Zaśmiałam się.
–Bo twój ujemny iloraz inteligencji, brak jakiegokolwiek gustu oraz powszechna dysmózgia  sprawia, że nie zasłużyłaś, aby do ciebie mówić – wymsknęło mi się. Po raz pierwszy od mojego pobytu odezwałam się do kogoś poza personelem. Nie taki był mój plan...
–Myślałam, że to nic, że tu jesteś... że będziemy przyjaciółkami, tak jak kiedyś! Każdy odradzał mi tu przychodzić, miałam dać ci trochę czasu, ale inni mieli rację! Jesteś dziwakiem! – rzuciła wszystkie wieszaki na podłogę i trzasnęła drzwiami wychodząc.
Okręciłam się triumfalnie, a moje włosy i sukienka się podniosły. Teraz już nikt nie będzie mi przeszkadzał. Kręciłam się szepcąc "nie jestem dziwakiem, Pris".
–Ja dopiero się nim staje – uśmiechnęłam się soczyście i popijając wodę z kubeczka, schowałam tabletki do poszewki od poduszki.

_________________________

 To był oficjalny pierwszy rozdział mojego bloga "I'm Weirdo"! Jakieś pytania? Zapraszam do komentowania i obserwacji, bo to wielka motywacja. Z chęcią przeczytam wasze blogi oraz dostosuję się do zaleceń. Z góry przepraszam za błędy, złą składnię, etc. :))
+ zapraszam na livehastestedme.blogspot.com
Do następnego!